Info

avatar krzysieksobiecki z miasteczka Kraków. Przejechałem 31503.06 kilometrów w tym 807.80 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.33 km/h, więc szału nie ma :-)


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy krzysieksobiecki.bikestats.pl

Linki


Fotografia


  • DST 52.40km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:46
  • VAVG 18.94km/h
  • Podjazdy 237m
  • Sprzęt Rambler
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krzony

Niedziela, 30 października 2016 · dodano: 31.10.2016 | Komentarze 0


Nieśpieszne, niedzielne kręcenie, w tym po terenie - ok. 15 km singli, błota, mokradeł i krzonów. 
Kategoria wycieczki


  • DST 24.60km
  • Teren 4.00km
  • Czas 01:17
  • VAVG 19.17km/h
  • VMAX 39.60km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 363m
  • Sprzęt Rambler
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zakupy extension

Czwartek, 27 października 2016 · dodano: 27.10.2016 | Komentarze 0

Strava

Po pracy, na szybko ... Las Wolski, targ przy ul. Lea i powrót na Czyżyny przez Górkę Narodową. Przy okazji "odkryta" dla siebie nowa, fajna hopka (śr. 7% na 400 m dystansu).

  • DST 29.20km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:17
  • VAVG 22.75km/h
  • Podjazdy 288m
  • Sprzęt Rambler
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przejażdżka

Środa, 26 października 2016 · dodano: 27.10.2016 | Komentarze 0

Krótki wypad pod Kopiec Kościuszki, a potem w okolice ul. Leśnej - rzeczywiście trwa tam remont. Czyżby koniec bruków pod ZOO??!!

  • DST 51.20km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 18.62km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Podjazdy 586m
  • Sprzęt Rambler
  • Aktywność Jazda na rowerze

eMTeBe

Niedziela, 23 października 2016 · dodano: 23.10.2016 | Komentarze 2

Po kilku miesiącach przerwy wsiadłem na Ramblera: ależ przyjemne uczucie; jakbym spotkał starego, dobrego przyjaciela! Piękny dzień, ciepły las, czysta frajda z jazdy. 





Kategoria wycieczki


  • DST 158.70km
  • Teren 1.20km
  • Czas 06:35
  • VAVG 24.11km/h
  • Podjazdy 1484m
  • Sprzęt AWOL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Objazd fragmentów "trasy kandydatki" do Maratonu Podróżnika 2017

Sobota, 15 października 2016 · dodano: 15.10.2016 | Komentarze 2

Po zeszłotygodniowym objeździe fragmentów obu tras, dziś wybrałem się w kilka miejsc z 500-tki...

Strava

Wizyta na dworcu kończy się niemiłym rozczarowaniem: IC ma ponad 60 min spóźnienia. Oddaję bilet, pobieram druki reklamacji i kupuję nowy bilet na Regio do Tarnowa. Kwadrans do odjazdu zleciał szybko, pociąg ruszył, a ja gdzieś za Wisłą odpłynąłem w mocny sen. Ukołysany wybudziłem się dopiero przed Brzeskiem. Dreszcze. „Oj, napiłbym się kawy”. Szczęśliwie słońce zdążyło dźwignąć się już ponad okoliczne górki. Wysiadam na stacji Tarnów-Mostowice. Rześkie trzy oddechy. Zostawiam buffa na szyi i ruszam. Droga do Pleśnej jest prawie pusta. Ciepłe, nagrzane fragmenty pozwalają zapomnieć o wietrze. W końcu podjazd na wzgórza ze wsią Rychwałd, na którym można się solidnie rozgrzać. Całość (4.6km, 195m, 4%) wciągam ze średnią prawie 17km/h i na dużej tarczy z przodu. Mocy przybywaj! Nim zacznę zjazd zatrzymuję się by zrobić zdjęcie.

Pogórze Ciężkowickie i Beskid Niski ... wczesnym rankiem.

Na zaplanowaną trasę Maratonu Podróżnika ad 2017 wjeżdżam w Ciężkowicach. Chwilę kręcę się po ryneczku, odwiedzam okolice kościoła, przegryzam kanapkę. Mijam aptekę i bardzo stromym zjazdem kieruję się na Ostruszę. Asfalt raz lepszy, raz gorszy pnie się lekko ku górze. Krótkie ścianki, płaskie proste i znów w górę. W Ostruszy mijam rozległy kamieniołom. Szkoda, że nie można się tu wspinać – zarastający pomnik przyrody nieożywionej.


Kamieniołom w Ostrysznem, za Ciężkowicami

Podjazd pod Turzę; 100 m różnicy wysokości i średnio 4% . Podobnych do niego na trasie Maratonu jest kilkanaście. W mega skali, „pogórski profil” trasy przypomina więc „interwałową tarkę”, na której mocni górale powinni nieco nadrobić. Warto jednak pamiętać, że Pogórze Ciężkowickie to dopiero wstęp przed górami, gdzie czekają w kolejce i w równych odstępach: sztywny podjazd pod Bieśnik, krótka, ale ostra Wawrzka z Ropy i Przełęcz Małastowska. Równa jazda w pierwszej fazie Maratonu może okazać się więc bardziej zyskowna, niż ułańskie szarże.


Okolice Moszczenicy

Wąskie, kameralne asfalty ... z dedykacją dla Turysty.

Dalej planowałem puścić trasę przez pasmo Pustek nad Łużną, ale niestety nieznany mi fragment okazał się być szutrem, owszem malowniczym i śmiało forsującym wzniesienie od północnego-wschodu, ale jednak nie nadającym się dla rowerów szosowych. Mi, na oponach 42 mm sprawił masę przyjemności … Jeśli trasa wygra w ankiecie, trzeba będzie zmodyfikować jej przebieg na tym odcinku.
W Łużnej porzucam trasę MP (ta zmierza do Szalowej, skąd forsuje pasmo Bieśnika) i drogą 979 szybko dojeżdżam do Zagórzan i doliny Ropy. Wspinam się na niewielkie wzniesienia i łapiąc boczny wiatr kieruję się na Lipinki. Po prawej piękne pasmo Magury Wątkowskiej, przede mną całkiem stroma hopka, po której szybko zjeżdża się na północ. Jestem znów na trasie MP 2017. Fajny fragment, najpierw kilka górek, potem zjazd do doliny Ropy – szybkie 10 km, po których zaczyna się jeden z piękniejszych odcinków wiodący przez Skołyszyn, Szerzyny po Ryglice. Wąskie asfalty, sporo lasów, strome, choć krótkie podjazdy i rozległe widoki, które towarzyszą non-stop przez 22 km – Pasmo Brzanki ma sporo dobrego do zaoferowania.


W Dołach Jasielsko-Sanockich ... czyli, w polskim Teksasie ;-)

Na Pogórzach, przez cały czas mamy podobne widoki ...

Kameralnie

Jeszcze krótki podjazd do Gilowa i zaczyna się „zjazd” w dolinę Wisłoki. W Jodłowej wielki drewniany kościół błyszczy w słońcu. Zatrzymuję się na chwilę, by zjeść zerwane wcześniej jabłka. Wieje coraz mocniej, więc na pasie ddr przy krajowej 73-ce do Pilzna, muszę się mocniej skupić. Na szczęście to krótki odcinek; nie jest w najlepszym stanie technicznym. Zawijam do knajpy w której planujemy zorganizować punkt żywieniowy – spora sala, trzy toalety, przed wejściem ławki i kilka parasoli. Obok sklep. Rozglądam się. Miejsca tu nie brakuje, może uda się nawet wydzielić część przestrzeni na leżaki?


Wieś Jodłowa

W Pilźnie porzucam trasę MP (odbija na północ) i skręcam w dolinę potoku Dulcza: Łęki Górne, Szynwałd, Skrzyszów. Leciał tędy Maraton w 2016 r. Do Tarnowa dojeżdżam na tyle wcześnie, że niemal natychmiast łapię się na regio do Krakowa. Ciesząc się z rychłej wizji obiadu wpatruję się w zaokienny krajobraz. Zamazany pierwszy plan. Akomoduję oko, by wyłapać jakieś zarysy obrazu. Halucynacje-pulsacje. Marzy mi się wyprawa …

Zdjęcia

Kategoria wycieczki


  • DST 36.10km
  • Czas 01:28
  • VAVG 24.61km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Podjazdy 391m
  • Sprzęt AWOL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedziela, przed obiadem ;-)

Niedziela, 9 października 2016 · dodano: 10.10.2016 | Komentarze 0

Strava

  • DST 153.80km
  • Teren 1.00km
  • Czas 07:08
  • VAVG 21.56km/h
  • VMAX 66.20km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 1598m
  • Sprzęt AWOL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Objazdówka po dawno nieodwiedzanych miejscach

Sobota, 8 października 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 2


Strava

5 rano. Budzik. O dziwo zrywam się z łóżka ochoczo. Gorący prysznic, kawa, dwie bułki na słodko i trochę twarogu z syropem klonowym. Jem na stojąco, ubieram się i wybiegam. Udało się wyjechać o 5:30... Trochę wieje, mży, temperatura ledwie kilka kresek powyżej "zera". Dogrzewam się kurtką. W Nowej Hucie tradycyjnie nieco mocniej pada. Ciągle jest ciemno i pusto. Po godzinie miarowego kręcenia melduję się w Niepołomicach. Kilka zdjęć i już są ... niecierpliwe myśli o ucieczce do Puszczy. W końcu skraj lasu. Pachną sosnowe metrówki, pachną całe zręby, a potem pachnie las: wilgocią mgielną, jesienią, grzybami. Spłoszone sarny przebiegają przez asfalt. Długa prosta Aleja Żubrowa i krótka myśl o ognisku, herbacie, metalowym kubku. Zatęskniłem. Skręt w prawo. Zaczynam rekonesans, bo to dla mnie nowym fragment. Puszcza jak lekko pomarszczony, kolorowy obrus. Przeskakuję nad autostradą, mijam Rabę i po chwili jestem w Bochni. Pada mocniej, ale wiem, że podjazd do Brzeźnicy i dalszy fragment do Nowego Wiśnicza rozgrzeją mnie wystarczająco. Jeszcze światła. Jeszcze jakiś skręt nie tam gdzie trzeba. Jadę. W Brzeźnicy stary kościół, w którym dawno temu byłem raz na mszy. Dawno ... Brzeźnicka ścianka zakończona szutrem, pierwsze 10% tego dnia. W końcu Wiśnicz i przerwa na słodycze. Świetnie się jedzie pomimo chłodu i deszczu. Wybieram boczne drogi: mozaika nawierzchni, kilka ścianek, zimne zjazdy, ostre skręty. W końcu deszcz przechodzi w mżawkę. Na szczytach Beskidu Wyspowego śnieg, a w sadach już chyba ostatnie zimne jabłka, czerwone, na gołych gałęziach. Przed Piekiełkiem robię w tył zwrot. Do Krakowa 70 km ciągłej huśtawki góra-dół, zjazd-podjazd, ciepło-zimno, szybko-wolno. Zeruję się. Resetuję tydzień. W tej ciszy, w końcu pojawia się muzyka: jakieś avant-popowo-jazzowe plamy. Sklejam je ze sobą. Ostry podjazd pod Kobylec, po którym zatrzymuję się w lesie. Ściągam kurtkę, zakładam rękawki i bezrękawnik. Zjazd nad Rabę przewiewa mnie co prawda do kości, ale już po chwili robi się ciepło. Na drogach pustki. I znów wraca muzyka ...

Może zdarzyć się wszystko ...

Zdjęcia
Kategoria wycieczki


  • DST 63.10km
  • Teren 7.50km
  • Czas 02:32
  • VAVG 24.91km/h
  • VMAX 66.60km/h
  • Podjazdy 702m
  • Sprzęt AWOL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozruch

Niedziela, 2 października 2016 · dodano: 02.10.2016 | Komentarze 0

Strava

  • DST 127.30km
  • Teren 5.00km
  • Czas 05:29
  • VAVG 23.22km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Podjazdy 653m
  • Sprzęt AWOL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Karkonosze - Ślęża - Wrocław

Sobota, 24 września 2016 · dodano: 26.09.2016 | Komentarze 0

Relive

Strava

Zdjęcia



Budzi mnie hałas z pokoju obok. Głośna rozmowa, śmiech, bełkotliwe wspomnienia, w których dominuje wątek heroicznego pijaństwa w różnych miejscach Polski. Staram się zbudować dźwiękoszczelną barierę i mentalnie odgrodzić się od tych żałosnych wynurzeń. Nadaremnie. Przestrzeń wokół wypełnia się, gęstnieje i napiera. W końcu pękam, naciągam majty. Pukam. Bydlęca metafizyka w zmęczonych oczętach. Bezgraniczne zdziwienie. Wiem, że nie będzie łatwo … Stanowczo dopominam się jasnej deklaracji, kiedy skończy się ta impreza. 20 min … Wracam i czekam. Ciche rozmowy i komentarze znów stają się głośne. Pod oczyma znajduję piasek zmęczenia. Zerkam na zegarek – pierwsza w nocy. Narasta we mnie irytacja, w tym stanie na pewno nie zasnę. Wtem z łóżka obok wstaje jeden ze współspaczy. Jest taki spokojny. Podziwiam jego opanowanie. Słyszę, z jaką bezczelną arogancją musi się zmagać. Ruszam ze wsparciem. Za dużo we mnie złości, więc od progu walę prosto z mostu co myślę. Efekt jest natychmiastowy. Zasypiam, choć sam nie wiem, czy to efekt „ciszy”, czy uwolnionych złych emocji. Kolejne przebudzenie. Piąta rano. Zwijam swoje graty, zamykam po ciuchu drzwi i zaczynam się pakować w korytarzu. Schodzę na dół, nastawiam czajnik. Śniadanie, dwie kanapki na drogę i kubek kawy. Na dworze zimny świt. Zjeżdżam na przełęcz Kowarską, a potem skręcam w drogę ku Kamiennej Górze. Czuję bagaż zerwanej nocy, więc rezygnuję z podjazdu na Przełęcz Rędzińską od Pisarzowic. Poza tym marzy mi się kolejna kawa, coś ciepłego do jedzenia. Pocieszam się myślą, że być może wrócę tu, w przyszłym roku, podczas Maratonu Podróżnika (Emes, masz moje poparcie! :-)). Tymczasem w zimnych dolinach ścielą się mgły. Co chwila zatrzymuję się by robić zdjęcia. W końcu wypijam upragnioną kawę. Nowe siły. W Witkowie skręcam w lewo i jadę wprost pod wzniesienia góry Gawron, w masywie Trójgarbu. Zaczyna się las, wąska kamienista ścieżka, trochę korzeni i trudniejszego offrodu. Wjeżdżam na kulminację garbu. Porfirowe rdzawe szutry, ochrowe pola i pustka. Piękne miejsce i rad jestem, że tak poprowadziłem tę drogę. Szczawno Zdrój, Pogorzała, Witoszów. Sporo szybkich zjazdów na przedpole Sudetów. Świdnicę mijam okrajkami, na chwilę tylko zatrzymując się nad zalewem. Płasko. Na horyzoncie wyrasta Masyw Ślęży – najwyższa góra Sudetów w paleogenie. Ładnie tu. Na drogach ślady po tegorocznych mistrzostwach Polski w kolarstwie szosowym. Staję w Sobótce. Kolejna kawa i dwie jagodzianki. Kameralne drogi kończą się na krótkim odcinku krajowej 35-ki. Stresujący, sobotni sznur samochodów. Zmykam w Gniechowicach. Przez chwilę siedzę na kole triatlonisty, który ostatecznie mnie zostawia. Wrocław coraz bliżej. W Bielanach Wrocławskich wrze jak w ulu. No i jestem we Wrocławiu. Szybko poszło, choć sam przejazd przez to miasto nie należy do najprzyjemniejszych. Agresywni kierowcy, ścieżka rowerowa, raz z prawej, raz z lewej strony drogi – miasto udaje, że jest przyjazne rowerzystom. Na dworcu jestem ok. 13:20. Przebukowuję bilet na wcześniejszy pociąg do Krakowa. Jeszcze kanapka, coś do picia. Peron. W IC puste wieszaki na rowery. Pociąg rusza, a ja przebieram się w toalecie. Włączam muzykę. Almunia. Miarowy stukot kół usypia. Pod powiekami lecą obrazy z minionych sześciu dni. Zatrzymuję się przy niektórych na dłużej. Wciąż jestem „tu i teraz”, które jednak powoli oddaje pola temu, co przede mną – w powrotach od zawsze widziałem zapowiedź nowej przygody…
Kategoria wyprawy


  • DST 102.50km
  • Czas 05:16
  • VAVG 19.46km/h
  • VMAX 70.60km/h
  • Podjazdy 2481m
  • Sprzęt AWOL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przełęcz Okraj - Przełęcz Karkonoska - Przełęcz Okraj

Piątek, 23 września 2016 · dodano: 26.09.2016 | Komentarze 0

Relive

Strava

Zdjęcia



Budzę się bladym świtem. Przez chwilę jeszcze grzebię nogami pod ciepłą kołdrą, ale już czuję, że pora wstawać. Organizm domaga się ruchu, działania. Więc akcja: porządkuję pokój, potem szybkie śniadanie, pakuję tylko niezbędne drobiazgi i wychodzę przed schronisko. Zimno, ale to ten rodzaj górskiego chłodu, który znam i lubię. Dopinam kurtkę i zjeżdżam do Kowar, gdzie u stóp św. Nepomucena robię sobie, krótką przerwę. Ściągam kurtkę i rękawki, zmieniam rękawiczki. Ruchliwa droga u stóp Karkonoszy, hopki na których można się dogrzać i kilka prostych z widokami na góry. W końcu Karpacz, skręt w lewo i zaczynam podjazd w górną część miasta, w okolice kościółka Wang. Prawie 5 km i 270 m w górę … zajmuje mi 26 min jazdy. Nie staję, nie robię zdjęć, kręcę spokojnie. Z góry śmiga kolarz, po chwili jeszcze jeden – ciekawe jak będzie dalej? Od Wangu w dół, przez Sosnówkę do Borowic, do drogi Sudeckiej i podjazdu na Karkonoską Przełęcz. Przed dalszą jazdą odwiedzam jeszcze przydrożne krzaczki … Staruję. Czuję emocje związane z próbą, na „najstromszym podjeździe w Polsce”. Przypomina mi się, jak wielokrotnie będąc w Karkonoszach omijałem ten szlak, poprowadzony wąską strużką asfaltu, na wprost, ku górze. Z perspektywy roweru ta optyka całkowicie się odwraca. Obiecuję sobie nie schodzić z roweru i jechać cały czas co najmniej ze średnią 7 km/h. Jestem tu pierwszy raz, więc nie za bardzo wiem, czy trzymać się łuku drogi, czy skręcać w mijane wąskie asfalty. Patrzę w ekran nawigacji. Wyrysowany ślad robi ostry skręt w lewo. Ściana. Mur. Wrzucam na młynek i zapinam ostro. Ulala. Nachylenie zmienia się szybko na 3% – 9% – 15% i gdy dobija do 20% ściana kończy się gwałtownie. Baranieję, bo przede mną ukośny asfaltowy trawers przez wiatrołom, albo kompletnie zawalony kamieniami stary holweg … w który ochoczo zaprasza mnie nawigacja :-) Błąd. Muszę zawrócić. To nie tu. Zjeżdżam ścianą do łuku drogi i kręcę łagodnie dalej. Ale wtopa … jeszcze czuję ją w nogach. Pojawia się wątpliwość, jak będzie na właściwym podjeździe. No i w końcu, jest … Tak, poznaję ten znak, był na kilku zdjęciach widzianych w sieci. To tu! Początek nieomal analogiczny do tego sprzed paru minut. Ostra walka na pierwszej ściance, potem „wypłaszczenie” i kolejna ścianka. To rzeczywiście najtrudniejszy podjazd jaki dotąd robiłem, a trudność to nachylenie, nie długość – bo zasadnicza część to raptem 3.3 km. Na „wypłaszczeniu” sięgam po bidon; krótki łyk na bezdechu, nieomal zrzuca mnie z roweru … Głupi pomysł. Mijam napisy, tablicę parku narodowego … Ostatnia ściana. Czuję, że chwila nieuwagi, dekoncentracji, utraty rytmu i góra zrzuci mnie z roweru. Nawet nie próbuję zygzaków, jest za wąsko, więc tnę na krechę. Przypomina mi się segment „Rzeźnia pod Makowem”, gdzie brakowało mi tchu i „Rdzawka”, nad Rabką, gdzie z sakwami wdrapałem się, na limesie swoich możliwości. Tu czuję zapas, ale oznacza on tylko tyle, że mógłbym tak dłużej, ale nie szybciej. Rzednie las, coraz więcej światła wokół. Staję na pedałach i końcówkę podjeżdżam finiszując. Buuummm – przełęcz Karkonoska! Autobusy, kilka grup turystycznych, totalne przeinwestowanie czeskiej strony tego miejsca, … czuje się tak, jakbym nurkując, wynurzył się nie tam, gdzie planowałem. „Kannst du ein Foto von mir machen?” – zziajany sklecam pytanie w języku, którego nie używałem od lat. Jest pamiątka. Kręci mi się nieco w głowie, od endorfin, wysiłku i pulsujących skroni. Wrzucam na siebie kurtkę, zmieniam chustkę na głowie i siadam na granitowym bloku. Kilka chwil, by uwolnić satysfakcję gapiąc się w niebo. Czekolada rozpływa się w ustach. Baton chrupie „andrutowo”. Mam już ochotę na zjazdy. Szeroka i gładka droga – który to już zjazd podczas tej wrześniowej wyprawki? Jadę w nieznane, bo nigdy nie byłem po tej stronie Karkonoszy. Dolina Łaby. Szpindlerowy Młyn i znów napotkany św. Nepomucen – jakie to typowe dla Sudetów. Ciągle w dół i smaczne myśli, w którym „układam plan” na wczesny obiad. Do miejscowości Virchlabi zjeżdżam z obwodnicy, stromymi jak diabli uliczkami, przez osiedle jednorodzinnych domków. „Pod everesting za stromo” … Pod parasolem, w słońcu, zimne piwo i gorąca fajka. Czekam na stek i zupę z grzankami. Kawa i ciasto w formie deseru. Trzy kwadranse, po których czuję pełną regenerację. Z remontowanej krajówki o numerze 14 skręcam w drogę do Czarnej Doliny (Černý Důl). Podjazd. Bardzo przyjemny, słoneczny fragment. Czarny kot przebiega mi drogę. A potem widzę same koty … Zwalniam. Organizm po kawie dopomina się postojów. I z górki. Nawigacja podpowiada, że przede mną ostatnie 11 km i prawie 400 m podjazdu. Przeliczam to sobie naprędce i wiem, że to jakieś 50 min jazdy. Jest pusto, a dolina stopniowo rozszerza się w miarę podjazdu. Piękny odcinek. Ostatnie kilometry przyspieszam. Okraj. W schronisku wciąż pustki. Prysznic, zmiana ciuchów. Skrzypią schody, trzaskają drzwi. Schodzą się turyści. Wskakuję do baru obok. Pajda chleba ze smalcem i skwarki, które wyławiam drewnianą łyżką. Piwo. A potem „czas pomyka”. Pusty dotąd pokój zasiedlają nowe osoby: Jurek, Krzysztof i Marek dotarli tu na swoich 29-nerach. Przegląd rowerów, trochę o AWOL-u, trochę o „sztywnych” góralach. Umawiamy się na dalsze pogaduchy. Tymczasem idę na spacer. Dogasa słońce, a ja wbijam w cybuch kolejną porcję tytoniu. Opowieści i żarty. Dzięki Panowie za to spotkanie!
Kategoria wyprawy